poniedziałek, 17 czerwca 2013

Na balkonie

Od kiedy mamy ładną pogodę balkon jest absolutnym nr 1 w naszym domu. Dla mnie - bo oddaję się ogrodniczej pasji i wysiewam, flancuję, przesadzam, no i podlewam. Dla kota - bo ma najlepszą na świecie rozrywkę, czyli patrzenie na gołębie. Dla fretki - bo czasem dorwie tam kota, a poza tym nie ma tam "czynnej" kuwety i może się załatwiać gdzie chce (gdyby bowiem stała kuweta imperatyw fretkowy nakazałby małej załatwiać się tuż obok).



Niekiedy - ale tylko pod czujnym okiem mym - fretka wędruje na górę, do kota i roślinek. Przy roślinkach kot nie jest już taką atrakcją. A długość pobytu na balkonie zależy od tego, jak szybko fretka postanowi mi "pomóc" w przesadzaniu roślinek.



Kot dalej na balkonie głównie się wygrzewa, obserwuje, a niekiedy próbuje dołączyć do swej rozrywki. Wiesza się na tej siatce, ale gdy chce się ją w tym akcie uwiecznić, na dźwięk włączanego aparatu momentalnie przyjmuje nic nie mówiącą pozę: "Ale ja? niby niegrzeczna?"


wtorek, 4 czerwca 2013

Między nami dziewczynami

Powódź uwięziła jedynego przedstawiciela męskiego gatunku z naszego domu daleko od nas. Żeby mi więc nie było smutno, otworzyłam drzwi sypialni (choć pierwotnie wcale nie miałam takich planów, ale jeden wrzaskun to na mnie wymusił). Kocica w ułamku sekundy od przesunięcia drzwi już była na łóżku i mościła się raz w jednym, raz w drugim miejscu. Doprowadzając mnie tym kręceniem się i traktorowaniem do szewskiej pasji, bo było już po północy i naprawdę chciałam spać. A ta włazi na mnie, złazi, kładzie się w nogach, potem koło głowy, przenosi na lewo, na prawo. W końcu padłam ja, a ona chyba też - na poduszce Luźnego. W końcu takiej miejscówki nie wolno zmarnować.
O trzeciej budzi mnie ból w stopie. Mała wredota fretkowa skorzystała z otwartych drzwi, uznała, że skoro ona się wyspała, to pewnie wszyscy też (dziwnym trafem dwie godziny na dobę jej aktywności przypadają na środek nocy) i dawaj budzić człowieka. Czyli mnie. Pewnie była zawiedziona, że nie ma Luźnego, bo ten podskakuje na pół metra, gdy ona go chociażby trąci zimnym noskiem. A podskakuje, bo wie, co nastąpi po tej niby delikatnej zaczepce. Wbicie zębów w ścięgna, albo w mięsień w łydce. Tak, żeby bolało. No więc tym razem ja to poczułam - tylko, że nie obudziłam się po dotyku zimnego noska, a dopiero, gdy ból mi przeszył stopę i po chwili całą nogę.
Potem z kocicą zaczęły w najlepsze się gonić, chować, wydziwiać. Wzięłam więc obie i grzecznie wyprowadziłam z sypialni, żeby się jednak lały tam, gdzie nikomu nie przeszkadzają w zasłużonym wypoczynku. I skończyły się dziewczyńskie harce.