środa, 31 lipca 2013

Kochamy lato

Latem w domu króluje arbuz. Kochamy ten owoc szalenie. Dzieli z nami tę miłość także Chwila, co czasami bywa dość męczące. Arbuz idzie pod nóż - we fretkowej misce ląduje trochę kawałków, resztą się dzielimy na pół. Nie zdążę nawet dobrze się usadowić przed kompem, jak Chwila już przebiera nogami w moją stronę - hop! jest na kanapie, hop i wskakuje na regał, dziesięć kroczków i wkłada pyszczek w MOJĄ miskę z arbuzem. Wyciąga kawałek mniej więcej połowy swojej wielkości i dalejże uciekać. Kombinuje trochę przy wejściu na regał, duma, czy nie lepiej go zrzucić i szybko pobiec na dół po zdobycz, ale decyduje się w końcu czmychać standardowo. Jeśli kawałek się złamie leci czym prędzej do skryjówki z tą częścią, którą ma w pyszczku, a po sekundzie jest już z powrotem po pozostawiony łup. Ledwo go schowa, ląduje znowu z głową w mojej misce. Ja w tym czasie zdążę zjeść może ze dwa kawałki. I tak się przepychamy, która szybciej i więcej tej słodyczy zeżre :)

Kocica tymczasem na arbuza patrzy z niechęcią, a na nas z powątpiewaniem, czy nie postradaliśmy zmysłów. Trochę zazdrości fretce uwagi, więc postanowiła, że będzie hurtowo gubić sierść.Hurtowo czyli w ilościach pozwalających w tydzień wypchać całkiem potężny materac (o! i to jest pomysł na biznes). Wyczesuję ją dwa razy dziennie, ale nie bardzo to pomaga, szczególnie, że Balbina za każdym razem udaje, że widzi szczotkę po raz pierwszy. A skoro po raz pierwszy to trzeba ją powąchać, spróbować ugryźć, uciekać, potem dać się chwilę poszczotkować, próbować wyrwać to dziwne narzędzie, powąchać, spróbować ugryźć i tak ciągle. Włosy z szarego kota stały się więc nieuchronnym, magicznym składnikiem każdej gotowanej potrawy. Mniam.

niedziela, 28 lipca 2013

Smutna rocznica

Dziś mija rok od kiedy nie ma z nami Momenta.
Naszego grubego, leniwego, kochanego freciszona.
Smutno :'(


Zawsze Cię będziemy pamiętać, Momo!

czwartek, 18 lipca 2013

Wcale nie jesteś moim autorytetem

Przyjechały dziś dary ze sklepu zoologicznego (dary człowieka dla zwierzaków, nie żeby za darmo się u nas pojawiły). Wśród nich znalazły się m.in. puszki kociego żarła mokrego. Balbina do takich nowinek nieprzyzwyczajona, ale czasem trzeba jej coś nowego wrzucić "na ruszt".
Otworzyłam puszkę, kot już był przy misce. Nałożyłam trochę, kot już wkładał tam swój łepek. A potem, Chwilowym zwyczajem, wyciągnęła sobie kawałek poza michę i wcina (bo oczywiście jedzenie nad miską i z miski to mega obciach, nie robią więc dziewczyny takich rzeczy).
Zjadła, oblizała się, tęsknym spojrzeniem zarzuciła, a kiedy nie dołożyłam, smętnie odeszła.

Niebawem wstała Chwila i zaczęła - a jakże - kręcić się przy misce i lodówce (w sumie miski stoją całkiem niedaleko lodówki). No to ja hyc, wyciągnęłam puchę, wywaliłam trochę zawartości na miskę i dalejże wołać zwierza. Chwila podeszła, obwąchała (w tym momencie, całkiem przez przypadek koło miski pojawiła się Balbina), fretka po obwąchaniu spojrzała na mnie z miną mówiącą "Żartujesz sobie?", znowu powąchała "to coś" przed nią, po czym uznała, że nie będzie nawet próbować, bo to poniżej jej godności. I odeszła swym śmiesznym fretkowym chodem, by czym prędzej znaleźć się jak najdalej od puszkowego żarcia. Dokładnie wtedy, kiedy Chwila się zawijała do skryjówki, do miski podeszła Balbina. Obwąchała to czym wzgardziła fretka, zrobiła kopię fretkowej miny i odmaszerowała dumnie, jak najdalej od miski.

A ja zostałam tam z debilnym uśmiechem i przymilnym głosem "jedzonko!". Echhh te ich układy stadne.

środa, 17 lipca 2013

Anegdotka rodzinna

Parę miesięcy temu opiekowałam się malutkim siostrzeńcem. Sio uprzedzała mnie, że trzeba będzie TO zrobić. Czyli przewinąć Juniora, ale że on wtedy jadł mleko głównie, zatem nie było to wielkie halo.
Kiedy maluch zaczął dostawać normalne żarcie też zdarzyło mi się z nim spędzić dzień. Tym razem sio lojalnie uprzedzała, że TO będzie już naprawdę traumatyczne i żebym była dzielna.
Wraca, pyta, czy było TO.
- Było - odpowiadam
- I jak? Strasznie, nie? - dopytuje
- Zwariowałaś, widać, że kota nigdy nie miałaś.

I jest to święta prawda, gdyż Balbina TYM potrafi zakłócić leniwe popołudnie, oderwać człowieka od obiadu (obiad ląduje w piekarniku, żeby nie wystygł, kiedy żołądek będzie się uspokajał). Naprawdę trzy fretki nie powodowały takiego odoru jak jedna mała kocica.

niedziela, 7 lipca 2013

Wakacyjnie

Pojechaliśmy rodzinnie na wakacje. Niestety dla zwierzaków były to wakacje bardzo zajmujące ludzi. Ale i tak staraliśmy się codziennie dostarczyć futrom jakiejś rozrywki.
Chwila wędrowała do kojca, w którym już od pierwszej minuty dzielnie pracowała nad podkopem, by się z niego wydostać. Podkopy były udane - wszystkie! - ale wredni opiekunowie co chwilę (sic!) jej ten kojec przestawiali i fretka musiała zaczynać całą robotę od nowa. Myślicie, że ją to martwiło? A gdzie tam! Dziesiąty podkop powstawał z taką samą werwą i zapałem jak pierwszy. Cała przestrzeń między czterema domkami została zryta, jakby tam grasowało stado dzików.  A to był tylko jeden, mały zwierz. Ale najlepsze było to, że po godzinie "na wybiegu" padała i spała, spała, spała i spała.
Za to kot miał pierwszą styczność z wolnością. Najpierw zapinaliśmy ją w szelki, ale gdy raz nie upolowała ptaszka, siedziała już grzecznie tuż przy człowiekach. A czasem na człowiekach :)
Podobało jej się bardzo - wylegiwała się na schodach, bawiła szyszkami, właziła na drzewko (na drzewo dbaliśmy, żeby nie wchodziła) i uprawiała akrobatykę na oparciu ławki. Zaś zamknięta w pokoju miauczała przeraźliwie, póki słyszała ludzkie głosy, kiedy milkliśmy - ucinała sobie słodką drzemkę.

Mieliśmy też dwie ucieczki.
Jedno z okien naszego pokoju miało założoną pseudo-moskitierę z firanki. Żeby nie było za duszno zostawiliśmy je otwarte. Pod nim zaś stała klatka Chwilowa, w której freciszon spał słodko przez większą część dnia.
Wieczorem, po wybieganiu zwierzów, zamknęliśmy obie w pokoiku, siedzimy nieopodal, gadamy, potem się zbieramy, chcemy przenieść kocyk dla fretki, patrzymy - a ta w klatce. No jakim cudem - zapytowuje filozoficznie Luźny, skoro ją do pokoju odniosłem. Potem się okazało, że firanka była lekko poluzowana, zwierz wykorzystał więc okazję i zwiał. Jego pech (a nasze szczęście), że klatka stojąca pod oknem była otwarta, więc do niej wpadła fretka. I tam już (znowu na nasze szczęście) została.
Za drugim razem z tego samego wyjścia skorzystała Balbina. A uznaliśmy to za niemożliwe, gdyż ten luz firanki był naprawdę niewielki. Ale jak widać dla chcącego (wolności kota) nic trudnego. Wyłapała ją koleżanka, do której domku kocica bezczelnie sobie wlazła.
I jeszcze kilka incydentów w stylu - my wychodzimy z pokoju, niezauważone wychodzą też zwierza. Na szczęście nasze czujne współlokatorki zbierały towarzystwo i nam przekazywały.