niedziela, 6 stycznia 2013

Grunt to rodzina!

Znamy (i to dobrze) ludzkich towarzyszy rodziców Balbiny :D Uznaliśmy więc, że pora, by i zwierza albo pamięć odświeżyły, albo poznały potomstwo/protoplastę.
Tydzień temu odwiedził nas brat Balbiny - Bubu, wraz z wujem - Berkiem i człowiekami. Ludzie mieli więc towarzystko ludziów, zwierzaki zaś - zwierzaków. Najpierw było to bardzo niepewne i strachliwe spotkanie. Kotka zaszyła się za sofą i siedząc tam wydawała z siebie dźwięki, o które nigdy byśmy jej nie podejrzewali. Za to Bubu obszedł nasze włości, wszędzie (gdzie się zmieścił) zajrzał, potem przypomniał sobie o sis i dalejże wyciągać ją zza tej sofy. Trochę to trwało zanim wyszła, cała najeżona i sycząca na brata, a potem zaczęły się tłuc.
I mogliśmy spuścić towarzystwo z oka, a zająć się rozmowami.
Jeszcze tylko trzeba było interweniować, kiedy obudziła się Chwila. Zestresowała się okrutnie, widać pomyślała, że ledwo ustawia kocicę - dwa razy od niej większą - jak będzie się musiała brać za kocurka - większego jakieś trzy-cztery razy. To chyba było za dużo na jej freciastą głowę, więc przemykała wzdłuż mebli do swych miseczek, drżąc przy okazji i jeżąc się po końcówki sierści. Darowaliśmy jej ten stres i dostała apartament w sypialni, co ją oczywiście bardzo uradowało.
W końcu Balbina zainteresowała się wujkiem Berkiem i latała przeszczęśliwa w jego dredach, bawiła się nimi i chowała w nich. Berek, jak to Berek, wszystkie te dziecięce igraszki przyjmował spokojnie i bez większego zainteresowania. Najbardziej jednak podobały mu się ręce człowieka na jego głowie i głaskanko - jak ustawało robił te swoje berkowe oczy i znowu miał głaskanko :)






A wczoraj pojechaliśmy z wizytą do ojca Balbinowego - Marleya, który mieszka z wujaszkiem Balbinowym - Fado. Oba kociska wielkie, długowłose i średnio zadowolone z przyjazdu kogoś, kto odbiera im cały podziw i splendor. Było więc syczenie, miauczenie, pacanie oraz gonitwa. Marley chyba miał w pamięci schadzkę z Balbinową mateczką, bo miał pewne opory, kiedy dziewczyna się do niego zbliżała. Choć jest jakieś sześć razy od niej cięższy i tyleż samo większy. A młoda - jakby nigdy nic eksplorowała nie swoje mieszkanie, wyjadała nieswoje kwiatki, dawała się głaskać (ale bez przesady) nieswoim człowiekom. A na końcu - ponieważ nasze spotkanie przeciągnęło się nieco - zasnęła spokojnie na górnej półce drapaka. Półkę niżej spał Marley - chyba zły, że Ktoś-Jest-Na-Jego-Drapaku, ale nie dał rady jej z niego zgonić, a nawet wprost przeciwnie, młoda ze dwa razy trąciła go łapką (jakby to mała Chwila była a nie potężny Marley, kocica zupełnie nie ma instynktu samozachowawczego, natomiast odwaga uszami jej wyłazi).









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz